piątek, 7 listopada 2014

PMS




Według badań problem ten dotyka co druga kobietę, chociaż patrząc po moich koleżankach, wszystkie jesteśmy w tej grupie pokrzywdzonych ;) Ja raz na jakiś czas zmieniam sie w rozhisteryzowanego pitbulla, mowię o tym głośno, proszę o wyrozumiałość i lojalnie uprzedzam moje otoczenie, że w tym czasie rządzą mną hormony i czekolada. Ponadto chce mi sie płakać przynajmniej raz dziennie, czuje sie jak balon, z reguły nie mam sie w co ubrać "bo we wszystkimwyglądam grubo", w skrajnych wypadkach na mojej twarzy pojawiają sie, delikatnie mówiąc,"niedoskonałości" godne 15 latka w okresie dojrzewania, przybieram na wadzę, co z reszta nie jest dziwne, skoro w tym czasie zatrzymuje wodę i mogłabym sie żywic wyłącznie białymi michałkami..., strzelam fochy, marudzę i jęczę że boli mnie brzuch.  Znajomy scenariusz? Lekarze wyróżniają ok 100 objawów związanych z tym "radosnym" stanem, na szczęście dla nas, nie występują one naraz ;) PMS, czyli Podaj Mi Słoik (Nutelli), lub jak kto woli Premenstrual Syndrome. Jak zwał, tak zwał, w każdym razie jest to stan uciążliwy nie tylko dla kobiety, ale i dla jej otoczenia..

Zdaniem lekarzy, napięcie przedmiesiączkowe wywołują głównie zaburzenia hormonalne związane z cyklem płciowym kobiety. W pierwszej połowie cyklu rośnie poziom estrogenów, w drugiej zaś stale wzrasta poziom progesteronu. Jeśli z jakiegokolwiek powodu organizm produkuje za mało progesteronu, dochodzi do zachwiania równowagi hormonalnej i... zaczynają się kłopoty. Kolejnym czynnikiem, który ma wpływ na nasilenie PMS jest niedobór magnezu. U kobiet w cyklu menstruacyjnym występują regularne zmiany poziomu magnezu we krwi. W zespole napięcia przedmiesiączkowego stężenie magnezu w erytrocytach może być nawet o 30% niższe od poziomu prawidłowego.Jak sobie z tym radzić? Podobno istotna jest zmiana trybu życia na bardziej aktywny, co ma sprzyjać rozładowaniu napięcia, ale w moim przypadku ta rada nie ma zastosowania ;) 

Dodatkowo dieta w tym czasie powinna być oparta na 2 zasadach - więcej pełnowartościowego białka i eliminacja cukrów prostych. Dobrze jest sięgać po ryby/chude mięso, orzechy (bez soli), jajka, produkty pełnoziarniste, warzywa, należy unikać soli, która zatrzymuje wodę w organizmie, oraz produktów wzdymających. 

Dietę warto uzupełnić w witaminy (można kupić w aptece suplementy witaminowe dla kobiet): A, C, E, B6 oraz magnez (!!!). Dobrze też ograniczyć ilość spożywanej kawy :)

No dobra, ale jak ci z Marsa maja sobie z tym radzić? 

Dać swojej kobiecie tabliczkę czekolady, wiadro nutelli, ciepły kocyk, paczkę chusteczek, wino i włączyć film z Goslingiem. A i kupić sobie stopery do uszu? 

Nie, nie, nie, to byłoby za proste...  :)))

Cholera wie, czasami mam wrażenie, ze łatwiej sobie poradzić z tykającą bombą lub aktywnym wulkanem niż z kobietą z PMSem ;)




wtorek, 7 października 2014

forma sezonowa

[apeluję o dystans, potraktowanie tematu z przymrużeniem oka, uśmiech na twarzy, czytanie ze zrozumieniem i tego typu historie, które ułatwiają życie]

Forma sezonowa
W ciągu roku kształtuje się to najczęściej tak:
1) Styczeń - posylwestrowy kac skłania do pierwszego solidnego postanowienia: „uuuuu…. więcej nie pije alkoholu”
2) Po zjedzeniu kacowej pizzy, albo kolejnego hot doga ze stacji przychodzi kolejne: 
„dobra, w tym roku nie będę już więcej jeść tego śmieciowego żarcia”. Bliżej wieczora zaś, podczas standardowego zalegania na kanapie przed tv, między jednym chipsem a drugim rodzi się nieśmiałe: „i będę regularnie trenować (tylko dokończę tę paczkę i zaczekam do poniedziałku)”
W ten sposób zaczynamy miesięczny Maraton Realizacji Postanowień Noworocznych, kłębiąc się w wypchanej po brzegi siłowni. Oblężenie ustępuje cyklicznie w okolicach połowy lutego.
3) Marzec - Kwiecień - „dobra, jeszcze jest zimno. Zimową oponę da się ukryć pod swetrem, więc bez spiny”
4) Majówka - scenariusz optymistyczny 25’ C - „eeeee, ja się nie rozbieram, posiedzę w tiszercie. Podasz mi to piwko i 2 kiełbaski? (dobra, wracam z tej majówki i biorę się za siebie..)”
5) Czerwiec - „AAaaaAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA! Mam urlop za miesiąc! Wisi mi dupa i nie dopinam się w szortach. Idę na siłkę! Muszę zrzucić 5kg. [w oknie wyszukiwarki pojawia się magiczne „dieta cud szybko schudnąć”]
6) 3 tygodnie do urlopu - „woooohooooo, biegam i trenuje, na instagram ładuje focie z siłki, I’m a Fit Freak! Dawać mi moje bikini :D"
7) Urlop - trzeba odczekać jakieś trzy dni, żeby ciało nabrało pięknego złocistego koloru i zaczyna się wakacyjna sesja, która szczerze wpienia wszystkich tych, którzy siedzą w korpo i czekają na swoje 5 minut w słońcu
8) Urlop, dzień 4 - zdjęcia zrobione, lajki zebrane „daaaaaawaaaaać piwko! i naleśnika z dżemorem!” Było trenowane? Było. Zdjęcia są? Są. No to można odpuścić i korzystać, oraz odbić sobie ten ciężki okres wyrzeczeń i poświęceń. 
9) Wrzesień - dzień staje się widocznie krótszy, po pracy droga na siłownie staje się odczuwalnie dłuższa.. „ale to poćwiczę w domu…. tylko najpierw posprzątam. A i jeszcze poprasuję. O i muszę wyjść z psem. Zakupy! Tak, trzeba zrobić jeszcze zakupy […] hmm, lody o smaku Oreo? Muszę spróbować! Oj, jak późno. Dobra, to poćwiczę jutro”
i tak to jutro zamienia się w za tydzień, a tydzień jesienią potrafi trwać tyle co miesiąc.
10) I wtedy w kalendarzu pojawia się styczeń.

Kurtyna.



Nie jestem zwolenniczką budowania sezonowej formy i letnich zrywów, ponieważ jest to po prostu niezdrowe. Sezonowcy budzą się raz na jakiś czas i w noworocznym bądź wakacyjnym szale sięgają po drakońskie diety, lub spędzają długie godziny na siłowni, czy bieżni w wyścigu po kontuzje. Należy pamiętać o tym, że budowanie formy to proces długotrwały, który na dodatek przypomina sinusoidę. Nie można podrywać się z kanapy dwa razy do roku i wykańczać organizm treningami i dietą, ale też nie da się być cały czas w topowej formie, o której tak wiele osób marzy. Nasz organizm potrzebuje odpoczynku i czasu na regenerację. Potrzebuje tego nie tylko nasze ciało, ale i nasza psychika. Czasami musimy zrobić jeden krok do tyłu, żeby zrobić dwa kolejne do przodu. Tak po prostu jest. Tak jak po zimie przychodzi wiosna, po nocy dzień, a po deszczu pojawia się tęcza. Uczyłam się tego długo, bo przecież ja muszę cały czas być w najlepszej formie. Wizytówką trenera jest ciało, więc jak ja mogę sobie pozwolić na to, żeby mnie „zalało”? I od kiedy umiem ze sobą rozmawiać przychodzi mi godzenie się z tą sinusoidą formy znacznie lepiej. Są okresy kiedy trenuje mocniej, jem pod linijkę i więcej biegam, ale po nich pozwalam sobie na wyhamowanie i wchodzę na umiarkowany poziom jednostek treningowych, od czasu ulegam chrupiącej bagietce czy gorącej czekoladzie. Bez wyrzutów sumienia i kompulsywnego ważenia się. Co więcej, raz na jakiś czas, pozwalam sobie również na absolutny reset, który w moim przypadku może trwać maksymalnie tydzień - tu przypominam sobie kwietniowy urlop, podczas którego codziennie zajadałam się naleśnikami, pieczywem, serem i kilka razy wciągnęłam kawałek pizzy i pozwalałam sobie na wszystko, na co miałam ochotę, a w drodze powrotnej myślałam już tylko mojej ulubionej sałatce i domowym omlecie :) Podczas tego urlopu starałam się ograniczyć też moją aktywność fizyczną, ale że bez ruchu nie potrafię funkcjonować w zgodzie z otoczeniem, zatem biegałam.
We wrześniu, po fazie bardzo dobrej formy przeszłam do tej umiarkowanej, spokojniejszej. Zmniejszyłam ilość treningów, naładowałam akumulatory, odpoczęłam.. a teraz jestem gotowa uderzyć ze zdwojoną mocą :) BANG! 


wtorek, 9 września 2014

Runmageddon



Wolska, co robisz w sobotę? 
Jadę do Sopotu na Runmageddon
Przecież biegłaś to niedawno?
No tak, ale teraz jest  dwa razy dłuższy dystans i więcej przeszkód…
Ty jesteś nienormalna
Wiem



fot. Filip Zubowski



Podobnych rozmów odbyłam kilka, od własnej rodzicielki usłyszałam „i znowu będziesz miała siniaki". No i mam, mam też podrapany tyłek od zasieków, siniaki na piszczelach od kijów wytyczających trasę w morzu, kilka obtarć, więlki bąbel na stopie i złamany paznokieć (swoją drogą nie wiem jak to się stało, że złamałam tylko jeden). Mam jeszcze rwę kulszową, która o sobie przypomniała po biegu, ale za to po długiej nieobecności, mam też kilka krwiaków na palcach, ale co najważniejsze - mam najlepszą ekipę na świecie, mam ogromną satysfakcję, mam wielki uśmiech na twarzy za każdym razem jak komuś opowiadam o tym Runmageddonie, mam nadal ubłocone buty, które już za dużo przeszły i.. mam ochotę na więcej :)

Ale wróćmy do początku. W sobotę po raz 3 wystartowaliśmy w Runmageddonie, tym razem musieliśmy wykręcić kilkaset kilometrów, żeby dotrzeć na linię startu, co było kolejną atrakcją, a nie przeszkodą.
Wiedzieliśmy, że mamy do przebiegnięcia 12km i do pokonania 70 przeszkód, w tym odcinek w morzu. Brzmi jak świetny plan na sobotni poranek? Może nie dla wszystkich, ale dla nas na pewno. W tym miejscu warto zaznaczyć: trasę Runmageddon może pokonać każdy, kto jest z grubsza sprawny, nawet jeśli aktywność fizyczną zakończył na etapie WFu w liceum. Bez czarowania się, jeśli ktoś ma ochotę to może sobie przez pół dnia spacerować po torze i na każdej większej przeszkodzie robić karne pompki lub przysiady. 

Pytanie czy o to chodzi? 

Nam nie chodziło o przetrwanie, tylko o zmierzenie się z czasem. Oczywiście przed startem czułam się jak przed jakimś egzaminem, ponieważ byłam jedyną dziewczyną w teamie, więc z założenia jestem słabsza od tych koni, z którymi startuję. W głowie napisałam już scenariusze jak to będę ich spowalniać, oni będą się na mnie wkurzać, ja się będę wkurzać na siebie…i tak dalej...Oprócz tego walczę ze swoim perfekcjonizmem, źle znoszę porażki i chciałabym być najlepsza. Najlepiej we wszystkim. Świetnie… a w tym tygodniu biegałam tylko 2 razy i lekko pominęłam etap jakichkolwiek przygotowań do startu. Tak, to przesądzone, będę ich kulą u nogi. AAA i jeszcze mam PMS, więc jestem brzydka, gruba i wkurzona..  W takim oto stanie stanęłam w boksie startowym. Wszyscy się darli, pokrzykiwali, buczeli i prychali testosteronem, więc nie będę ściemniać że mi się nie udzieliło. Podczas odliczania byłam już wojownikiem, a nie rozhisteryzowaną pannicą w PMSem. Plan był prosty, start na maxa, żeby biec w czubie i nie czekać na kolejnych przeskodach (człowiek uczy się na błędach, podczas pierwszego Runmageddonu mogliśmy sobie urządzić biwak, czekając na „wolną” ścianę), potem sprawne pokonywanie przeszkód i praca zespołowa. 

Dotarliśmy do miejsca, w którym każdy mężczyzna zmienia się w Tarzana, czyli czegoś na kształt małpiego gaju - siatki z lin zawieszonej nad zbiornikiem wodno błotnym. Uczepiłam się tej cholernej siatki, żeby ją jakoś pokonać bez upakarzającego spaceru po wodzie, a później jeszcze bardziej upakarzających przysiadów, dotarłam do 1/3 i usłyszałam głos jakiegoś kibica: 

"EJ LALKA, bez sensu! Dawaj od razu wodą!”

Kolega może i chciał dobrze, ale sam pchał się w gips. Po pierwsze „Lalka” powoduje u mnie silną reakcję alergiczną, a po drugie co ja jestem baba, żeby się poddać i iść wodą? A nigdy w życiu! Poziom mocy wzrósł, agresja także (albo to ta reakcja alergiczna, sama nie wiem) i pokonywaliśmy z chłopakami kolejne kilometry i przeszkody, kiedy to wyrósł przede mną podbieg. Podbieg, czyli coś czego serdecznie nienawidzę, równie mocno jak marcepanu. Jak to się mówi? „no pain no gain”? Obrażona na organizatorów ruszyłam pod górę małymi kroczkami, patrząć pod nogi i miotając soczystymi przekleństwami. Dotarłam do wypłaszczenia, wryczałam solidne, gardłowe brzydkie słowo na „K"  i z truchtu przeszłam do chodu. Bo się po prostu zasapałam. Zagotowana Kasia i jej ołowiane nóżki. Piękny obrazek. Zdążyłam zrobić może 4 kroki i dostałam kopa. Mentalnego. „Dawaj, tylko się nie zatrzymuj” wykrzyczał obcy człowiek, na pierwszy rzut oka Biegacz, ale taki z prawdziwego zdarzenia, który w swoim repertuarze ma rytmy, interwały, podbiegi, tempówki i zapewne niejeden maraton. No dobra. Bierzemy się w garść i jazda! Kim jestem? Jestem zwycięzcom! (i zacznę robić te cholerne podbiegi, obiecuję). Od 6 kilometra, jak to ja - dostałam turbo doładowania i biegłam w równym tempie, ucinając sobie pogawędki z moimi chłopakami o tym jaka to fajna zabawa. Tak sobie myślę, że skoro mogliśmy w międzyczasie pogadać, to oznacza że mogliśmy też cisnąć mocniej i biec szybciej, ale zostawimy te zapasy na kolejny Runmageddon ;)

Po kolejnych 6 kilometrach i solidnej dawce przeszkód dotarliśmy do mety. Razem*. To słowo klucz. Biegliśmy razem, motywowaliśmy się wzajemnie, krzyczeliśmy na siebie, dopingowaliśmy się, podawaliśmy sobie ręce i obcym, wciągaliśmy na przeszkody, pilnowaliśmy się wzajemnie na trasie, nawet synchronicznie przeklinaliśmy ;) Byliśmy zespołem. W Runmageddonie wszyscy są zespołem. Tylko takim większym. Obcy człowiek może podać Ci rękę jak nie możesz doskoczyć do ściany, ktoś krzyknie „dawaaaaaj! Dasz radę!”. I o to w tej całej zabawie chodzi. O współzawodnictwo.
Jest jeszcze pokonywanie własnych granic. Doświadczyłam tego po podbiegu. Moja głowa powiedziała „nie mogę”, a ciało przecież mogło, potrzebowało tylko bodźca.
Pierwszy raz tak namacalnie zobaczyłam jak ogromny mam zapas.
Dobra, przyznam się do czegoś jeszcze. Trochę mnie to kręci, że pokonałam tylu facetów.
Jestem dziewczyną i wiem, że mogę wszystko.

*razem - no prawie, mamy w zespole Sałata - człowieka który jest zmodyfikowany genetycznie i biega jak koń, więc pozwalamy mu przetrzeć tor ;)


 
fot. Filip Zubowski

fot. Filip Zubowski

rzeczona siatka….
fot. Filip Zubowski

fot. Filip Zubowski
część teamu :) 
ładowanie przed startem

Sałata… - nasz czarny koń
fot. Filip Zubowski

fot. Filip Zubowski


i po biegu :) Piotr i Jacek




poniedziałek, 8 września 2014

for girls only


Długo się zastanawiałam czy wrzucać ten post czy nie.. No bo jak to ja mam gorszy dzień? Przecież jak pokaże słabość, to będzie że jestem mięczakiem i się nad sobą użalam, a ja przecież nie lubię jak ktoś się nad sobą użala. Cholera, ale to „słabość” czy „ludzkie oblicze”? Wolska czy Kasia?

Niech stracę, publicznie poćwiczę walkę ze swoim perfekcjonizmem :)

Dzisiejszy dzień, to jeden z tych przezroczystych i dla mnie nie przeżytych. Musiałam odwołać kilka treningów, swojego także nie zrobiłam, bo tak zażyczył sobie mój organizm, a zasadzie mój brzuch. Cóż, raz w miesiącu tak się zdarza, że mam ochotę popłakać się bo nie mogę znaleźć żadnej skarpetki do pary, najczęściej tego dnia kończy się też szampon, więc dostaję furii że muszę drałować do sklepu po nowy, co w zasadzie też kończy się płaczem, ponadto marzę o tym żeby zakopać się w pościeli i zjeść milkę oreo a nie ketonal (bo przecież no-spa już nie działa), dzisiaj też lansuję styl hip hopowo dresiarski, czyli wykopałam z szafy najluźniejsze ciuchy, dresowe oczywiście, bo czuję się jak spuchnięty wieloryb. A i wszyscy przecież widzą, że jestem podlana wodą (co z tego, że tylko w mojej głowie i co z tego że kobiece hormony są bezlitosne). 

Założę się, że nawet superbohaterowie mają gorsze dni… 
Więc ja chyba też mam do nich prawo, ale przyznawanie tego nie przychodzi mi najłatwiej. Owszem, wolałabym pobiegać i tryskać energią, ale czasami po prostu się nie da. 
Jakoś ten dzień trzeba dociągnąć do końca i bez wyrzutów sumienia zrobię to... w dresie, i nawet może skuszę się na tą milkę oreo, a jak będę miała ochotę to się jeszcze popłaczę. Bo mogę :)

wtorek, 3 czerwca 2014

Skinny Fat

Skinny Fat


Występowanie: wybiegi, pokazy, żurnale, maszyny aerobowe, modne knajpki, holiłud ten prawdziwy i ten bardziej lokalny
Wyrazy pokrewne: cellulit, aeroby, light, ducan, nabial, energetyki, muffin top, naleśnior

Skinny fat najcześciej w ciuchach wyglada jak milion dolcow, natomiast w bieliźnie już nieco gorzej, podobnie wyglada sytuacja w bikini, bo z jednej strony cos wisi, z drugiej się trzęsie, a pośladki tworzą pewnego rodzaju nawis na wiotkich udach. SF najcześciej zajada sie produktami opatrzonymi etykietą light na zmianę z przetworzonym świństwem, od którego to przecież nie przybiera na wadze, taka genetyka. Doskonale pamięta wszystkie fazy diety Ducana czy tam Duncana i chętnie pałaszuje jogurty, jogurciki, serki, twarozki, bo to "jedyne źródło białka", gdzieś tam ma jeszcze plik z przepisami, do którego czasami zagląda. 
Skinny fat z reguły nie trenuje, bo nie musi, w skrajnych wypadkach brzydzi się ruchem, przecież nosi rozmiar 34, chociaż spodnie biodrowki i stringi jak na złość wbijają się w boczki. Jeżeli SF "trenuje" to najcześciej spędza długie godziny na bieżni, czy orbitreku, ktore prowadzą do nikąd, no ale gdzieś tam było napisane, że od aerobow sie chudnie i nie ma obawy przypakowania. SF bardzo uważa przy wszelkich sytuacjach niebezpiecznych, każde uderzenie czy upadek na lodzie kończy się ogromnym krwiakiem czy skręconym nadgarstkiem, bo SF nie umie upadać, a gorset mięśniowy trzyma na słowo honoru, więc często łapie kontuzje. 
SF nie lubi pomiaru tkanki tłuszczowej, wychodzą tam jakieś bzdury powyżej 25%, ale tym urządzeniom nie można ufać. Ponadto SF ma problemy z zaparciami, często walczy ze zmęczeniem, ma słabe paznokcie, łatwo się przeziebia, a na twarzy wyskakują rożne rzeczy w najmniej odpowiednich momentach. 
Dlaczego to wszystko? Bo SF o siebie nie dba, Matka Natura dała szczupła sylwetkę wiec po co ZDROWE ODŻYWIANIE, po co ruch? A no właśnie po to aby byc zdrowym i sprawnym. Zbilansowana dieta nie jest po to zeby wygladac jak torpeda, ale po to zeby sie dobrze czuć, zeby dostarczać organizmowi niezbędnych składników i wartości odżywczych. Zeby włosy były lśniące, skóra jędrną, gładka, a paznokcie mocne. Dobrze tez zadbać o to co w środku, nadmiar tkanki tłuszczowej wewnątrz jamy brzusznej utrudnia normalne funkcjonowanie narządów wewnętrznych, co przy okazji stwarza problemy hormonalne, ktore maja ogromny wpływ na nasze zdrowie i mogą prowadzić do insulinooporności i w efekcie cukrzycy typu 2, do nowotworów, naciśnienia tętniczego, chorób serca, demencji starczej, wysokiego poziomu cholesterolu, osteoporozy i utraty masy kostnej. A ruch? Oprócz tak przyziemnych spraw jak lepsze zdrowie i po prostu komfort życia, czyli zawiązywanie butów na stojąco, czy podbieganie do autobusu bez efektów dźwiękowych Lokomotywy Tuwima, poprzez bardziej narcystyczne jak fajny krągły tyłek czy jędrne ramiona, dochodzimy do tematów bardziej abstrakcyjnych -> spójrzmy prawdzie w oczy, SF nie ma szans podczas inwazji zombie. 


* apeluję o dystans. Wiele rzeczy w swoich tekstach upraszczam, spłycam i puszczam oczko do czytelnika, ktory przetrwa kilka pierwszych zdań. Nie pisalabym o Skinny Fat, gdyby ten problem nie dotyczył mnie. Jakieś 7 lat temu Skinny 28% Fat Wolska. 

wtorek, 18 marca 2014

treningi na świeżym powietrzu


Większość z nas spędza 8 godzin w zamkniętych klimatyzowanych pomieszczeniach, z nosem w ekranie komputera, potem pędzi do samochodu, najlepiej windą, prosto na parking podziemny i jedni jadą do domu, a inni - ci bardziej fit, podjeżdżają na kolejny podziemny parking i po schodach ruchomych wjeżdżają do pięknej siłowni, żeby pobiegać. Na bieżni. I tak mija jakieś 10 godzin w promieniach sztucznego światła, przy lekkim wiaterku prosto z klimatyzacji.

Na szczęście coraz bardziej popularne stają się treningi outdoorowe, którymi zainteresowanie rośnie wraz z temperaturą za oknem. Tylko, że ta nasza polska pogoda lubi płatać figle, więc wiele osób widząc za oknem delikatną mżawkę wybierze bieżnie. Niestety. A bardzo szkoda, ponieważ jako smarkacze bez „komórki” i  facebooka wszyscy wisieli na trzepakach, nie zważając na warunki pogodowe. 

Naukowcy z Uniwersytetu Essex, udowodnili starą prawdę że aktywność na świeżym powietrzu ma nie tylko korzystny wpływ na naszą kondycję, układ nerwowy i immunologiczny, ale także świetnie wpływa na samopoczucie i zdrowie psychiczne ;) A w pędzie, w którym bardzo często żyjemy, to zdrowie psychiczne jest na wagę złota.

Podczas treningów na świeżym powietrzu przede wszystkim się dotleniamy, przewietrzony umysł to sprawniejszy umysł, a przy odrobinie szczęścia można złapać trochę promieni słonecznych i witaminy, poprawiając tym samym humor i wygląd skóry ;) I rozwiewając wszelkie wątpliwości -  treningi outdoorowe to nie tylko bieganie, rower czy rolki. Z wykorzystaniem infrastruktury miejskiej można zrobić porządny trening ogólnorozwojowy, wystarczy trochę pokombinować. 




Ponadto coraz częściej organizowane są takie treningi w parkach, w sieci aż huczy od możliwości. My od soboty ruszamy z treningami na Powiślu, a od kwietnia będziemy zapraszać nad Wisłę :) stay tuned!

piątek, 14 marca 2014

otyłość, czyli ciężki temat

Uprzedzam, że będzie tu dużo znaków i nie każdy dotrze do końca..


Podchodziłam do tego posta kilka razy, bo jak pisać lekko na ciężki temat? 

Spostrzerzenia po tygodniu spędzonym na plaży utwierdziły mnie w przekonaniu, że otyłość to OGROMNY problem. Przerażająca liczba urlopowiczów, niezależnie od wieku, płci czy narodowości była mówiąc kolokwialnie "gruba". I absolutnie nie mam tu na myśli "grubości" według standardów Vogue'a. 

Wiele osób z nadwagą nie widzi problemu, bagatelizuje go, tłumaczy się bezlitosną genetyką albo najzwyczajniej nie wie jak się z tym uporać i dlaczego jest to niebezpieczne. 
Tu już nie chodzi o to, żeby wyglądać jak wyfotoszopowana laska z okładki, tu chodzi o zdrowie. 

Z raportu World Health Organization wynika, że otyłość to ogromny problem, który znalazł się w pierwszej dziesiątce największych zagrożeń dla zdrowia ludzi. 
W Europie ponad połowa mieszkańców ma nadwagę a u 20-30% stwierdza się otyłość. 
W samej Polsce około 20% mężczyzn i 20-30%kobiet cierpi na otyłość i tylko co trzecia osoba jest świadoma swojej nadwagi. 

Otyłość to choroba wieloczynnikowa. Wpływają na nią nie tylko uwarunkowania genetyczne, ale także czynniki społeczne, kulturowe i psychologiczne. 
Otyłość to stan, w którym tłuszcz stanowi wiecej niż 25% masy ciała u mężczyzn i wiecej niż 30% masy ciała u kobiet.

Jesteśmy zalewani gotowymi, wysokoprzetworzonymi produktami, ktore zaburzają poczucie sytości, niemalże nie wymagają żucia i z łatwością przetwarzane są w zapasy pod postacią tkanki tłuszczowej. 
W pracy wyręczają nas maszyny, komputery, telefony co przekłada się na siedzący tryb życia i znaczne ograniczenie aktywności fizycznej, które wcześniej byłoby nie do pomyślenia i nie skłamię pisząc, że rozwój cywilizacyjny nas rozleniwia. 
Nawet dzieciaki zamiast wisieć na trzepaku i biegać po boisku siedzą z nosem w komputerze w swoim wirtualnym świecie. 

Istotną rolę w rozwoju otyłości ogrywają czynniki psychologiczne. Jedzenie staje się sposobem na życie, na odreagowanie problemów i niepowodzeń. Jemy emocjonalnie, jemy w nagrodę, jemy z nudów, jemy dla pocieszenia. 
Otyli rodzice tuczą swoje dzieci od małego podsuwając im cukier w płynie w postaci coli czy słodzonych soków, zabierają je do fast foodów lub podtykają produkty, które ze zdrowiem nie mają nic wspólnego. Takie dziecko nie ma szans wyrobić w sobie zdrowych nawyków, skoro mama ładuje w niego pączki, a tata siedzi przed tv i browara zagryza chipsami. 

To wszystko może doprowadzić do ujawnienia genetycznych predyspozycji do tycia, ale nikt nie jest skazany na bycie osobą otyłą. Podkreślam NIKT. Zbilansowana dieta, zdrowy rozsądek, silna wola i aktywność fizyczna to działa, które możemy wytoczyć przeciwko genetyce i pokazać jej środkowy palec. 

Otyłość zaburza metabolizm, upośledza nasze ciało ruchowo, zwiększa ryzyko chorób układu krążenia, układu oddechowego, zwiększa ryzyko zachorowania na nowotwory złośliwe jelita grubego, macicy, sutka, nerek. 

czwartek, 13 marca 2014

ex ballerina

tak, to ja. 
nie, to nie żart.

wrzucam to zdjęcie w ramach ciekawostki i dlatego że kojarzy mi się z czasami mojej absolutnej niewiedzy w zakresie odżywiania. 


Podsłuchałam dzisiaj rozmowę dwóch nastolatek, na oko 46 i 50 kg. 
46kg: „przytyłam 250g, nic nie będę jadła”
50kg: „no ja nie jem, dzisiaj tylko marchewkę”


Zdębiałam, pomyślałam „pff, szkoda, że nie waciki ^^” i za chwilę skarciłam się w myślach. Przecież kiedyś sama nie byłam lepsza.


Między mniej więcej 2002 a 2005 rokiem, czyli w czasach kiedy to koledzy zwykli do mnie mówić „ej, baletnica!”, wyczyniałam ze swoim organizmem różne rzeczy, których nie pochwalam, były niekontrolowane głodówki, owijanie się folią spożywczą, wzdychanie do wychudzonych modelek, liczenie KAŻDEJ KALORII i różne inne głupie pomysły, których nawet nie będę przytaczać, bo jest mi wstyd. W szkole baletowej nie można sobie pozwolić na zbędne kilogramy, a wieczne dążenie do perfekcji raczej za dobrze nie działało na głowę. Kalorie były najważniejsze, waga była wyrocznią, a ja się zadręczałam tym ile muszę zrobić brzuszków żeby spalić Marsa. 
No cóż, błędy młodości. A raczej nieświadomości. 

Wszystko było czarne albo białe, ewentualnie zabarwione wiedzą internetową z forów (tak „forów”, a nie „for”) dla szalonych 15 latek, rzecz jasna ekspertek od odżywiania i ekspresowego chudnięcia, w skrócie: nie jem - jestem chuda, jem - jestem gruba.

Nie wiedziałam, że można jeść zdrowo, na dodatek smacznie a przy tym wszystkim jeszcze mieć szczupłą sylwetkę. 

Zaczęłam trenować - zaczęłam świadomie jeść, świadomie robić zakupy i świadomie gotować. A co najważniejsze, zaczęłam rozumieć że w tym wszystkim chodzi o zdrowie i o dobre samopoczucie. 


Jest taki prosty wzór: healthy body = healthy mind





środa, 12 marca 2014

butt workout

Na szybko, trochę chałupniczo, bez obciążeń, bez sprzętu, do wykonania wszędzie:







1-3 żeby nie byłą wątpliwości, to nie holdy! Nogę podnosimy i opuszczamy. 
6-7 niczym Jane Fonda...
6 to mały ruch, polegający tylko na napinaniu i rozluźnianiu pośladków
7 - większy zakres
8 - hold, pięty odpychają się od podłogi, a pośladki ŚWIADOMIE NAPIĘTE

Bonus:
Uwaga na kolana!

Stopy szeroko, palce skierowane na zewnątrz i kolana nad stopami!

Kasza Jaglana

Królowa Jaglana

Łatwo przyswajalna, bardzo pożywna, odkwasza i oczyszcza organizm, ponadto wzmacnia odporność i dostarcza wielu substancji odżywczych. 
Kasza jaglana nie przez przypadek została nazwana Królową Kasz. Co ważne kasza jaglana nie zawiera glutenu, więc jest odpowiednia dla diabetyków, stanowi bogate źródło krzemionki, posiada właściwości antywirusowe i wysuszające.
Kasza jaglana zawiera także lecytynę, która opóźnia procesy starzenia, chroni wątrobę i zalecana jest w profilaktyce miażdżycy. Jest także cennym źródłem witamin z grupy B, które łagodzą stres, usprawniają pracę układu nerwowego, poprawiają samopoczucie oraz pamięć.

Możemy ją wykorzystać np do śniadania w wersji z jabłkami i cynamonem, albo zrobić jaglane ciasteczka. W wersji wytrawnej sprawdzi się jako „wypelniacz” do sałatki, czy placków z cukinii :)

piątek, 7 marca 2014

cardio a trening siłowy

Od samego cardio ciało nie stanie się jędrne, płaski naleśnik się nie podniesie a obwisłe "pelikany" nie znikną. Natomiast spadnie motywacja, bo spektakularne efekty w końcu przestaną być tak efektowne, waga się zatrzyma, a frustracja wzrośnie. 

Wsród kobiet panuje przekonanie, że trening siłowy grozi osiągnięciem gabarytów Mariusza Pudzianowskiego, ale to wcale nie jest takie proste 
Panowie to potwierdzą. 
Paradoksalnie, trening siłowy jest sprzymierzeńcem w walce ze zbędnymi kilogramami i centymetrami. 


Upraszczając -> trening siłowy podkręca metabolizm spoczynkowy, Ty kończysz trening a tłuszcz nadal płonie!

środa, 5 marca 2014

granat

GRANAT

Owoc granatu to bogate źródło witamin: A, C, E, B1, B3, B6. Ponadto zawiera wapń, potas, żelazo, cynk, miedź i selen, a także błonnik, białko, taninę i kwasy organiczne (głównie cytrynowy).

Dlaczego warto włączyć granat do swojej diety? 
Powodów jest sporo 
Owoce granatu mają pozytywny wpływ na układ sercowo-naczyniowy - polecane są przy niewydolności serca, nadciśnieniu, miażdżycy, zakrzepicy.

Granat posiada właściwości regulujące metabolizm - znajdzie swoje zastosowanie przy cukrzycy i wysokim poziomie cholesterolu.

Ma działanie antybakteryjne, pomaga zapobiegać infekcjom i przeziębieniom. Zalecany jest przy przeziębieniach. 

Polecany jest przy menopauzie i zespole napięcia przedmiesiączkowego - ma działanie normalizujace procesy hormonalne 

Owoc granatu spożywany systematycznie reguluje proces trawienia. Zawiera kwas cytrynowy i taninę o właściwościach ściągających, dlatego jest polecany w niektórych chorobach żołądka i problemach z trawieniem.

Owoce granatu posiadają silne właściwości przeciwgrzybiczne i przeciwzapalne. Łagodzi stany zapalne organizmu szczególnie w artretyzmie.


Posiada właściwości przeciwnowotworowe – polecany zwłaszcza przy nowotworach prostaty, płuc, jelit, skóry i piersi.

Co więcej, granat regeneruje i działa przeciwzapalnie, a ponadto spowalnia starzenie.

Posiada właściwości przeciwutleniające - ekstrakt z owoców granatu to również przeciwutleniająca ochrona dla mózgu i układu nerwowego.

Badania wskazują, że owoc granatu ma właściwości oczyszczające organizm z toksyn.

Granat poprawia samopoczucie i dodaje sił witalnych.

And last but not least...


Swietnie smakuje z owsianką, omletem, koktajlem, czy w sałatce. 

piątek, 21 lutego 2014

jak zacząć ćwiczyć

Osoby z mniejszym dystansem do wszystkiego uprzedzam lojalnie, że tekst będzie po pierwsze długi a po drugie trochę z przymrużeniem oka i kieruję go do kobiet (sorry Panowie, w ramach rekompensaty załączyłam dla Was zdjęcia )







Ostatnio bardzo często pojawia się pytanie "Jak zacząć ćwiczyć?”, co prawda myślałam że fala endrofin zalała całą Polskę, a teoretycy fizjologi wysiłku wyrastają jak grzyby po deszczu, więc jestem troszkę zaskoczona 

Podstawy chyba wszyscy znają?
- Płaski brzuch to przede wszystkim jedzenie, a nie napieprzanie brzuszków do nieprzytomności
- no pain no gain
- pij więcej wody
- eat less sugar, you’re sweet enough already
- biegaj
- konsekwencja i cierpliwość to klucz do sukcesu
- jedz regularne i zbilansowane posiłki
- shut up and squat
* i takie tam, które wszyscy gdzieś widzieli, zasłyszeli albo czytali

Wszystko to jest ważne, ale jeszcze kilka tematów pobocznych, które mogą umknąć.

1. Dziewczyno, szanuj swoje ciało i zainwestuj w stanik sportowy. SERIO. To obowiązek. Kto dostał od Matki Natury więcej, absolutnie musi zadbać o to, żeby wszystko było na swoim miejscu. 
To co mi przychodzi do głowy to Shock Absorber albo Panache, na pewno Wujek Google podpowie.

2. Coraz więcej osób biega, lub chce zacząć biegać, szczególnie w obliczu nadchodzącej wiosny. Super, ale zanim kupisz urocze różowo miętowe buciki, które mogą być ekstremalnie śliczne, świecące w ciemnościach i nawilżające stopę, pamiętaj - wygoda i zdrowie przede wszystkim. Szukając butów do biegania nie kupuj tych najładniejszych. Kup te najwygodniejsze, które będą pasowały do Twojej stopy, zminimalizują ryzyko kontuzji i ułatwią bieganie. 

Są sklepy, które oferują analizę kroku biegowego, wystarczy poszukać: 
http://www.forpro.pl/o_nas/analiza_currex
http://www.ergo-sklep.pl/ergolab-profesjonalny-dobor-butow-do-biegania 
http://www.sklepbiegacza.pl/

3. Jeżeli jesteś osobą początkującą, to NIE ZACZYNAJ swojej zdrowszej i usportowionej przygody od treningów w sieci czy na płycie. Prawdopodobnie się narażam pisząc takie rzeczy, ponieważ przeżywamy właśnie rozkwit wirtualnych metod treningowych, ale nie można narażać swojego zdrowia. Uważam, że osoby początkujące nie posiadają świadomości swojego ciała i wykonując ćwiczenia bez trenera, za to do ekranu, mogą bardzo szybko nabawić się kontuzji. Trudno jest kontrolować wiele rzeczy na raz - liczyć powtórzenia, pilnować kolan, oddychać itd. Przynajmniej na początku. Więc jeśli zakończyłaś edukację sportową na poziomie podstawówki, to nie zrywaj się z kanapy, żeby zrobić trening z płyty. Lepiej zacząć treningi pod okiem profesjonalistów. Warto zainwestować w spotkanie z trenerem, albo nawet zasypać instruktora siłowni milionem pytań. Każdy instruktor pomoże. Jest jeszcze druga opcja - NA PEWNO ktoś z Twoich znajomych, rodziny, może brat, koleżanka albo kochanek trenują. Za przysłowiową kawę na pewno posłużą radą i wytłumaczą o co chodzi z tymi przysiadami i jak zrobić poprawną pompkę (i wiele innych).

4. Siłownia nie jest miejscem pełnym pułapek i niebezpieczeństw. Może tam pójść każdy, zasięgnąć porady trenera i zrobić trening. Ci panowie, co tak głośną stękają nie są groźni i też kiedyś zaczynali, więc nikt Cię nie wyśmieje.


5. Moja prywatna rada - nie ćwicz z rozpuszczonymi włosami. Nie wiem skąd się wziął ten trend, może właśnie "z płyty", ale naprawdę wygodniej jest w kucyku. Odpuść też full make up. Trening to czas dla Twojego ciała, a nie wybieg, poza tym jak się spocisz, to mejkap spłynie i zaczniesz przypominać pandę. Funny? Not.

poniedziałek, 17 lutego 2014

summer smoothie

Staram się nie jeść owoców "poza sezonem", ale dzisiaj ewidentnie mamy wiosnę... 
A żeby poczuć jeszcze więcej lata i słońca zrobiłam:



***
Summer Smoothie 
100 ml mleka migdalowego
2 łyżki nasion chia
2 plastry ananasa
1/2 mango
odrobina granatu
Płatki migdałów

Wypite na świeżym powietrzu smakuje jeszcze lepiej 


#wolskagotuje