wtorek, 7 października 2014

forma sezonowa

[apeluję o dystans, potraktowanie tematu z przymrużeniem oka, uśmiech na twarzy, czytanie ze zrozumieniem i tego typu historie, które ułatwiają życie]

Forma sezonowa
W ciągu roku kształtuje się to najczęściej tak:
1) Styczeń - posylwestrowy kac skłania do pierwszego solidnego postanowienia: „uuuuu…. więcej nie pije alkoholu”
2) Po zjedzeniu kacowej pizzy, albo kolejnego hot doga ze stacji przychodzi kolejne: 
„dobra, w tym roku nie będę już więcej jeść tego śmieciowego żarcia”. Bliżej wieczora zaś, podczas standardowego zalegania na kanapie przed tv, między jednym chipsem a drugim rodzi się nieśmiałe: „i będę regularnie trenować (tylko dokończę tę paczkę i zaczekam do poniedziałku)”
W ten sposób zaczynamy miesięczny Maraton Realizacji Postanowień Noworocznych, kłębiąc się w wypchanej po brzegi siłowni. Oblężenie ustępuje cyklicznie w okolicach połowy lutego.
3) Marzec - Kwiecień - „dobra, jeszcze jest zimno. Zimową oponę da się ukryć pod swetrem, więc bez spiny”
4) Majówka - scenariusz optymistyczny 25’ C - „eeeee, ja się nie rozbieram, posiedzę w tiszercie. Podasz mi to piwko i 2 kiełbaski? (dobra, wracam z tej majówki i biorę się za siebie..)”
5) Czerwiec - „AAaaaAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA! Mam urlop za miesiąc! Wisi mi dupa i nie dopinam się w szortach. Idę na siłkę! Muszę zrzucić 5kg. [w oknie wyszukiwarki pojawia się magiczne „dieta cud szybko schudnąć”]
6) 3 tygodnie do urlopu - „woooohooooo, biegam i trenuje, na instagram ładuje focie z siłki, I’m a Fit Freak! Dawać mi moje bikini :D"
7) Urlop - trzeba odczekać jakieś trzy dni, żeby ciało nabrało pięknego złocistego koloru i zaczyna się wakacyjna sesja, która szczerze wpienia wszystkich tych, którzy siedzą w korpo i czekają na swoje 5 minut w słońcu
8) Urlop, dzień 4 - zdjęcia zrobione, lajki zebrane „daaaaaawaaaaać piwko! i naleśnika z dżemorem!” Było trenowane? Było. Zdjęcia są? Są. No to można odpuścić i korzystać, oraz odbić sobie ten ciężki okres wyrzeczeń i poświęceń. 
9) Wrzesień - dzień staje się widocznie krótszy, po pracy droga na siłownie staje się odczuwalnie dłuższa.. „ale to poćwiczę w domu…. tylko najpierw posprzątam. A i jeszcze poprasuję. O i muszę wyjść z psem. Zakupy! Tak, trzeba zrobić jeszcze zakupy […] hmm, lody o smaku Oreo? Muszę spróbować! Oj, jak późno. Dobra, to poćwiczę jutro”
i tak to jutro zamienia się w za tydzień, a tydzień jesienią potrafi trwać tyle co miesiąc.
10) I wtedy w kalendarzu pojawia się styczeń.

Kurtyna.



Nie jestem zwolenniczką budowania sezonowej formy i letnich zrywów, ponieważ jest to po prostu niezdrowe. Sezonowcy budzą się raz na jakiś czas i w noworocznym bądź wakacyjnym szale sięgają po drakońskie diety, lub spędzają długie godziny na siłowni, czy bieżni w wyścigu po kontuzje. Należy pamiętać o tym, że budowanie formy to proces długotrwały, który na dodatek przypomina sinusoidę. Nie można podrywać się z kanapy dwa razy do roku i wykańczać organizm treningami i dietą, ale też nie da się być cały czas w topowej formie, o której tak wiele osób marzy. Nasz organizm potrzebuje odpoczynku i czasu na regenerację. Potrzebuje tego nie tylko nasze ciało, ale i nasza psychika. Czasami musimy zrobić jeden krok do tyłu, żeby zrobić dwa kolejne do przodu. Tak po prostu jest. Tak jak po zimie przychodzi wiosna, po nocy dzień, a po deszczu pojawia się tęcza. Uczyłam się tego długo, bo przecież ja muszę cały czas być w najlepszej formie. Wizytówką trenera jest ciało, więc jak ja mogę sobie pozwolić na to, żeby mnie „zalało”? I od kiedy umiem ze sobą rozmawiać przychodzi mi godzenie się z tą sinusoidą formy znacznie lepiej. Są okresy kiedy trenuje mocniej, jem pod linijkę i więcej biegam, ale po nich pozwalam sobie na wyhamowanie i wchodzę na umiarkowany poziom jednostek treningowych, od czasu ulegam chrupiącej bagietce czy gorącej czekoladzie. Bez wyrzutów sumienia i kompulsywnego ważenia się. Co więcej, raz na jakiś czas, pozwalam sobie również na absolutny reset, który w moim przypadku może trwać maksymalnie tydzień - tu przypominam sobie kwietniowy urlop, podczas którego codziennie zajadałam się naleśnikami, pieczywem, serem i kilka razy wciągnęłam kawałek pizzy i pozwalałam sobie na wszystko, na co miałam ochotę, a w drodze powrotnej myślałam już tylko mojej ulubionej sałatce i domowym omlecie :) Podczas tego urlopu starałam się ograniczyć też moją aktywność fizyczną, ale że bez ruchu nie potrafię funkcjonować w zgodzie z otoczeniem, zatem biegałam.
We wrześniu, po fazie bardzo dobrej formy przeszłam do tej umiarkowanej, spokojniejszej. Zmniejszyłam ilość treningów, naładowałam akumulatory, odpoczęłam.. a teraz jestem gotowa uderzyć ze zdwojoną mocą :) BANG! 


4 komentarze:

  1. Świetny i bardzo mądry artykuł, pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Kasia, powinnas napisac ksiazke ! Fenomenalnie napisane I co prawda to prawda! Pozdrawiamy, lajkujemy I budujemy forme na kazdy sezon.

    OdpowiedzUsuń